"Światła września" stały u mnie na półce już od listopada. Zabrałam się za nie dopiero wczoraj w nocy lub jak kto woli dziś nad ranem (była północ!). Byłam pewna, że przebrnę przez góra 2-3 rozdziały i położę się spać. Zapomniałam jednak, że mam do czynienia z książką Zafona, którą nie można tak po prostu odłożyć na później. Przeczytałam z zapartym tchem. W całej tej książce nie można znaleźć żadnego zbędnego opisu, żadnego przeciągania zdarzeń, żadnych zagmatwań akcji.
"Światła września" jest trzecią, w dorobku pisarza powieścią napisaną z myślą o młodzieży (zaraz obok "Pałacu północy" i "Księcia mgły"). W przedmowie jednak autor napisał, że ma nadzieje, iż ta powieść przypadnie do gustu każdemu - i wg mnie tu się nie pomylił.
Carlos Ruiz Zafon zabrał mnie do magicznego, lekko przerażającego świata przedwojennego nadmorskiego miasteczka położonego gdzieś we Francji. Co może być nic bardziej pociągającego, a zarazem przerażającego niż wielka rezydencja pełna ciemnych zakamarków i przyległa do niej fabryka mechanicznych zabawek? Bez wątpienia wiele rzeczy. Podobnie uważa rodzina Sauvielle, która przenosi się do owego miejsca w poszukiwaniu lepszego bytu. Simone, dostaje propozycję nie do odrzucenia, pracę za więcej niż godziwą pensję, mały domek oraz opiekę edukacyjną dla jej dwójki dzieci - Irene i Doriana. Byli przekonani, że los się do nich uśmiechnął, aż do czasu niefortunnego zdarzenia, które pociągnie za sobą szereg nieprzewidzianych konsekwencji.
Książka została napisana, podobnie jak większość książek Zafona, pięknym, urzekającym stylem. Autor opisuje miejsca wydarzeń w taki sposób, że czytelnik ma wrażenie, że osobiście bierze udział w wydarzeniach. Z całym sercem polecam.
Moja ocena: 9,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz