Dwa miesiące za nami

Tygodnie mijają bardzo szybko, że aż trudno mi uwierzyć, że mój syn ma już ponad dwa miesiące. Przez ten czas nauczył się obdarowywać mnie najpiękniejszymi uśmiechami na planecie, chwytać przedmioty w te drobne dłonie, zwracać na siebie uwagę zagadując nas. Nauczył mnie stawania na baczność o 2 nad ranem, robienie z siebie pajaca, spokoju ducha pod presją dziecięcego płaczu, codziennego wychodzenia na spacer i obdarowywania drugiej osoby bezwarunkową miłością. Dwa miesiące, czyli zostało mi dziesięć, które mogę nieograniczona czasowo spędzić właśnie z nim. Czas tak szybko mija, on tak szybko rośnie. Jeszcze nie tak dawno był takim maleństwem, którego bałam się wziąć na ręce. Zanim się obejrzę, a bedzie wyciągać do mnie rączki, bym go wzięła na ręce, pojawią się ząbki, zacznie siadać, jeść stałe pokarmy...

Byłam z Jasiem w Multikinie. Z lekką obawą wchodziłam na salę pełną matek z dziećmi. Niepotrzebnie. Mój syn to urodzony kinoman. Gdy P wrócił do domu z entuzjazmem opowiadałam mu o seansie i o tym jaki grzeczny był nasz syn. Poszliśmy więc razem, w niedzielę, do Muranowa na "Mustanga". P z równym zdziwieniem wyszedł ze mną z seansu. Zero płaczu, siedział spokojnie na kolanach prawie połowe seansu, spał w wózku większość. Byliśmy też z nim na wystawieTitanic, gdzie okazał się być równie wyrozumiały. Może jednak nie jest tak źle. Nie muszę rezygnować ze "wszystkiego".

Kilka ostatnich ujęć z naszej codzienności.













Nic nie jest idealne

Gdy byłam w ósmym miesiącu ciąży z zafascynowaniem oglądałam zdjęcia, które młode mamy umieszczały na Instagramie. Śledziłam dziesiątki profili. Gdy wchodziłam na stronę główną widziałam same uśmiechnięte, perfekcyjnie wyglądające kobiety, z nienagannym makijażem i ich słodkie maleństwa. Teraz gdy zetknęłam się z rzeczywistością, usunęłam wszystkie te profile. Realia są takie, że nie mam czasu zadbać o siebie. Nie maluję się, nie maluję paznokci, nawet nie mam czasu je ładnie spiłować, a moje włosy, codziennie, gdy staję przed lustrem, błagają mnie o wizytę u fryzjera. Są to naprawdę rzadkie chwile, kiedy myślę o zrobieniu czegoś dla siebie. Jestem pewna, że każda z tych matek nie do końca ma wszystko tak pięknie ułożone. Myślę, że nikt nie chce przedstawiać takiej wizji macierzyństwa, gdyż ludzie lubią komentować cudze niedociągnięcia. Dla nas nie jest miłe, gdy słyszymy, że sobie z czymś nie radzimy, w szczególności, gdy uważamy inaczej. Dlatego internet zalewa wizja idealnych matek i ich idealnych dzieci. Ja nie jestem idealną matką, Jaś nie jest idealnym dzieckiem i P. też nie jest idealny. Staram się zorganizować dzień tak by mieć czas zrobić wszystko co chcę i co powinnam zrobić. Problem w tym, że gdy zaplanuję drzemkę Jasia na 11 to on mi się potrafi położyć dopiero o 13, gdy chcę ugotować i zjeść obiad, to Jaś jest marudny i muszę go godzinami trzymać na rękach, gdy już uda mi się go położyć spać, to odechciewa mi się wszystkiego co miałam w danym dniu zrobić. Chcę tylko zaparzyć sobie kawę i poczytać zaległy numer Wysokich Obcasów. Nie jest tak, że cały czas jestem zadowolona. Przeżyłam chwile w załamania, rozczarowania, a nawet złości na tego młodego człowieka, który wywrócił mój świat do góry nogami. Mimo to, moje życie podoba mi się znacznie bardziej od tego przedstawianego przez te matki, o których wspomniałam, bo jest prawdziwe. Uświadomiłam sobie, że macierzyństwo jest nieprzewidywalne ale też przez to urozmaicone. Nie mogę zapewnić, że gdy umówię się z koleżanką w kawiarni, do której pójdę z moim synem, spędzę spokojnie czas. Nie jestem pewna, czy obejrzę w całości film, gdy pójdę z młodym na seans dla mam z maluchami do Multikina. Nie wiem, czy nie będę musiała za chwilę odejść od tej notatki, bo Jaś się obudzi i będzie chciał jeść.

W piątek byliśmy na szczepieniach. Obok mnie siedziała zapuszczona kobieta z dzieckiem, które na oko miało półtora roku i swoją matką. Byli za nami w kolejce. Gdy weszliśmy do gabinetu pielęgniarki, by zważyć i zmierzyć Jasia, spędziliśmy tam z 10 minut, bo małego trzeba rozebrać z tych wszystkich małych ubranek, a on tego nie ułatwia podkurczajac rączki, następnie musiałam go było wyprostować na desce do pomiarów, ubrać, co znów było nie lada wyzwaniem.  Gdy wyszliśmy, ta matka spojrzała na nas z niesmakiem, poderwała ze swoim synkiem i popędziła do gabinetu. Spędziła tam dosłownie z minutę. Po wyjściu jej matka zapytała sie, co tak szybko, a ona patrząc na nas głośno powiedziała, że to było tylko ważenie i mierzenie oraz, że to zawsze im tak szybko idzie. Potem gdy dotarliśmy na szczepienie, Jaś zawył bardzo głośno.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby dziecko tak płakało. Po wyjściu z gabinetu uspakajałam go jeszcze pół godziny. Co chwilę, gdy wydawało się, że jest już dobrze, to jakby sobie przypominał, co go przed chwilą spotkało i zaczynał ponownie płakać. Ta sama matka wyszła z gabinetu szczepień zadowolona i oznajmiła swojej matce, że jej syn nigdy nie płacze na szczepieniach również spoglądając na nas z wyższością. Zastanawia mnie dlaczego tak się męczymy dążąc do perfekcji i dlaczego tak lubimy się chwalić, gdy coś nam wychodzi lepiej od innych. Czemu daje nam to taką satysfakcję? 
Tego dnia zrobiliśmy sobie dzień rozpusty. Kupiłam sobie po drodze słodkości, w domu usadowiłam się wygodnie na kanapie, wzięłam mojego jeszcze roztrzęsionego i nieszczęśliwego syna na kolana i gdy on pił mi mleko z piersi, Ja zajadałam biszkopty. Spędziliśmy tak ze dwie godziny. Ja go masowałam i mu śpiewałam, a on patrzył się na mnie swoimi wielkimi błękitnymi, załzawionymi oczkami i się do mnie uśmiechał. Gdy zasnął, patrzyłam na niego z rozczuleniem i czochrałam jego miękkie włoski. Myślałam o tym, jak ten mały człowiek jest bezbronny, jak bardzo uzależniony ode mnie i jakim wielkim zaufaniem mnie darzy. Cieszę się, że nie jest taki idealny. Dzięki temu czuję, że jestem jemu potrzebna. 










Chwilo trwaj... jestem wykończona, ale jaka szczęśliwa

Jaś skończył 7 tygodni. Jest codziennie coraz mądrzejszy, a ja, przez to, jestem nim coraz bardziej zauroczona mimo, że opieka nad nim mnie wykańcza. Całymi dniami go karmię, przewijam, ćwiczę z nim, noszę go, bawię się z nim, i tak w kółko. Gdy mam chwilę wolnego nawet nie wiem za co mam się wziąć. Czy się najpierw wykąpać, czy zjeść, czy skorzystać z toalety, a może ogarnąć po nas... W nocy też się nie wysypiam, bo oczywiście mamy pobudki na karmienie i przewijanie. Jestem wykończona, choć szczęśliwa.

Dziś zadzwoniłam do P., gdy był już w pracy. Poskarżyłam mu się, że czuję się fatalnie i że go potrzebuję, bo nie dam rady zająć się naszym synem. Zjawił się godzinę po telefonie, zajął się nim i zabrał na spacer. Dzięki niemu spałam chyba z 4 godziny, a gdy wstałam, poczułam się pełna sił. 

Uwielbiam jak się do mnie uśmiecha i wesoło gaworzy. Rozmawiamy razem mówiąc na przemian "Eeee" i "Yyyy". Czytam mu książeczki kontrastowe. Naszym hitem jest "Bardzo pracowity świetlik". Jaś reaguje na grzechotki, wodzi za nimi wzrokiem i uspakaja się gdy nimi grzechoczę. Uspakaja go też muzyka klasyczna. Ostatnio słuchamy razem utwory Czajkowskiego z baletu "Jezioro łabędzie" i z "Dziadka do orzechów". Uwielbia gdy chodzimy razem na mieście w chuście. Z zaciekawieniem ogląda świat. Szybko też w niej usypia. 

Byliśmy tydzień na wsi, u taty i K. Jaś się poznał z ich psem, Infi, która informowała mnie o stanie Jasiowej pieluchy i pilnowała każdego (prócz mnie), gdy trzymał mój skarb na rękach (na P nawet zawarczała, gdy młody zaczął płakać na jego rękach). Dwa razy zajechaliśmy do Błonia na spacer, by Jaś się poznał ze swoim starszym o 9 dni imiennikiem. Byliśmy w kawiarni, gdy Ja z koleżanką piłyśmy herbatę, mój Jaś plądrował mi pierś i wyrażał swoje niezadowolenie, że już z nim nie chodzę. Pobyt na wsi był dla mnie pouczający. Dowiedziałam się jak dużo P. mi pomaga i jak mnie odciąża, gdy tylko wraca z pracy. Miałam trochę czasu na przemyślenia dot. naszej małej rodzinki. Postanowiłam, że chcę wprowadzić do niej jakieś zwyczaje, by młody uczył się od najmłodszych lat wartości jakimi się kierujemy. I tak teraz w niedzielę chodzimy do kościoła przy Placu Grzybowskim, potem kupujemy sobie bułki w Charlotte i idziemy do parku Saskiego na wspólny rodzinny spacer. W poprzednią, zaszliśmy do Opery Narodowej i kupiliśmy dla mnie Cyganerię na DVD.

Jaśzaliczył też swoją pierwszą imprezę. Z okazji 30 rocznicy ślubu, rodzice P. zaprosili rodzinę i znajomych do hotelu 232 na obiad i potańcówkę. Mój syn nie lubi zbiorowisk. Trudno mi jest go uspokoić, gdy wokoło są nowe zapachy i gdy jest gwarno. Najlepiej sprawdza się wówczas chusta. Gdy go motam i się z nim bujam lekko, on trochę marudzi, ale się uspakaja, a w efekcie zasypia. 

Chodzimy codziennie na spacery. Czasem uda mi się umówić z koleżanką, którą poznałam w szkole rodzenia. Urodziła swojego synka, 9 dni po narodzinach Jasia. We wtorek, gdy było chyba z 21 st. C, poszłyśmy razem do Łazienek Królewskich. Podczas spaceru przystawałyśmy na ławce by karmić nasze pociechy i śmiałyśmy się na myśl co w danej chwili myślą o nas przechodni ludzie. Dla mnie to niecodzienny widok, dwie młode matki siedzą na ławce w parku, karmią dzieci i wesoło rozmawiają o macierzyństwie. W najśmielszych snach, nie podejrzewałam, że będę w takim widoku grać pierwszoplanową rolę.

Z każdym dniem mój synek jest coraz większy. Gdy się urodził ubierałam go w ubranka o rozmiarze 62, które były na niego sporo za duże, niektóre 56 pasowały na styk. Teraz Jaś nosi ubranka o rozmiarze 68. 

W piątek czeka nas szczepienie. Słyszałam, że dzieci przeraźliwie na nich płaczą. Trochę się tego boję, bo mnie strasznie boli gdy on cierpi. Janek ma kręcz szyjny lewostronny. Chodzimy z nim na rehabilitacje i dwa razy dziennie ćwiczymy z nim sami w domu. Bardzo płacze gdy mu rozciągamy ten felerny mięsień, ale nie mamy wyjścia, musimy z nim ćwiczyć.

Jest coraz cieplej. Nie mogę się doczekać chwili, gdy rozłożymy w parku kocyk i Jaś dotknie swoimi ślicznymi stópkami trawy, gdy połaskocze go w nie wiatr. Chcę mu tyle pokazać, a on jest taki ciekawy świata. 

Mam tylko jedną myśl by to wszystko skomentować - carpe diem, chwilo trwaj.