Tak (nad)zwyczajnie

Zeszły weekend spędziliśmy w Siedlcach u rodziny P. Byliśmy też w okolicach, gdzie P. ma dwie młodsze kuzynki. Rodzina ze wsi prowadzi gospodarstwo mleczne. Dziewczyny, ich mama i tata pracują w każdej wolnej chwili. Poza tym chodzą też do swoich zakładów pracy. Obie są mężatkami, a starsza ma pięcioletnią córeczkę.
Obie są młodsze ode mnie.
Szczerze je podziwiam.
Przyjechałam do nich pachnąca perfumami Chloé Love, z starannie wyczesanymi włosami, ubrana w obcisłe jeansy, pachnącą koszulę, w trenczu, lakierowanych butach. One były w potarganych włosach, w dresach, a gdy tylko nie zwracałam na nie uwagę to co chwilę wychodziły na dwór, pomagać tacie.
Było mi bardzo głupio. Nie podejrzewałam, że tam pojedziemy. Gdybym wiedziała, nie stroiłabym się.
Poczęstowali nas odgrzewaną kiełbasą, chlebem i herbatą. Skromnie, ale czuć było rodzinną atmosferę.
Po powrocie długo myślałam nad tym co mam ja, a co oni. Często czuję się bardzo rozpieszczana przez życie. Mieszkam w centrum Warszawy. Okolica rozpieszcza mnie festiwalami, wystawami, świetnymi spektaklami teatralnymi, targami z domowymi specjałami, świeżymi warzywami, owocami i kwiatami, parkami... Cieszę się z tego co mam. Źle mi jednak, gdy myślę, o innych, którzy nie mogą doświadczyć tego samego co ja na co dzień.
We wtorek spotkałam się z B. i Anią, która będzie mnie przygotowywać do ślubu. Poszłyśmy razem na piwo do Hard Rock Cafe. Omówiliśmy mój wizaż, po czym rozgadałyśmy się o naszych mężczyznach. Tak nam dobrze było, że wypiłyśmy aż sześć dzbanków piwa. Ostatkiem świadomości wysłałam SOS do P., który zjawił się chwilę potem, opłacił nasz rachunek, zamówił taksówkę dla B. i Ani, a mnie zabrał do domu.
Dwa dni potem, poszliśmy z P. i jego znajomymi z pracy do House Escape, czyli graliśmy w grę, w której należy się wydostać z pokoju rozwiązując po drodze szereg zagadek. Nasz pokój znajdował się w bunkrze stylizowanym na filmie Egzorcyzmy Emilii Rose. Było trochę strasznie, trochę zabawnie, ale daliśmy radę. Po zabawie od razu się rozeszliśmy.
A ten weekend mamy na reszcie wolny. W czasie gdy pisze tego posta piecze się mój drugi chleb na zakwasie. Wczoraj do chleba zrobiłam dwie pasty. Dziś je zjedliśmy ich trochę z pitą, pomidorkami koktajlowymi, serem z czarnuszką (kupionym wczoraj pod Halą Mirowską), kiełkami z lucerny.


W następnym tyg. mamy święta wielkanocne. W rodzinie P. to ważnie wydarzenie. W mojej jego ważność dawno zanikła. Nikt już nie jada wspólnie śniadania. Razem z P. szykujemy święconkę. Dawno tego nie robiłam. Już wiem, że sama zrobię do niej chleb i babkę. P. pomoże mi z pisankami. Już wiem, że będzie magicznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz