Wielkimi krokami zbliża się ten dzień


Witaj. Dłuższą chwilę to trwało zanim zebrałam się by ponownie Ci coś napisać. Wiesz pewnie co to Wielkanoc. Może ci się to wydać śmieszne, ale Ja długo nie wiedziałam. Już wspominałam. Moja rodzina nie jest "tradycyjna", P. natomiast taką ma. Trochę głupio mi się przyznać, ale nie znałam wagi znaczenia tego dnia dla Chrześcijan. Nie chciałam się przyznawać do mojej niewiedzy, stąd też trochę czytałam ukradkiem na ten temat, po to by ten okres, w tym roku, był jak należy. Przygotowaliśmy święconkę, którą przyozdobiłam gałązkami bukszpanu, baziami i biało czerwonymi goździkami. Święconka była wyłożona zwykłą białą serwetą, a w niej położyliśmy kawałki wypieczonego przeze mnie chleba, chrzan w małym słoiczku, wiejską kiełbasę, farbowane jajka, wypieczoną przeze mnie babkę wielkanocną, baranka z białej czekolady i ser. Kupiłam ser dojrzewający, a potem się dowiedziałam, że całe jedzenie ze święconki należy zjeść na śniadanie wielkanocne. Trochę miałam sobie za złe, że nie pomyślałam i nie kupiłam sera, który nadaje się na kanapki, ale i tak wyszło mi dobrze.




Dodatkowo upiekłam większą wersję babki wielkanocnej w kształcie baranka, któremu foremka oderwała kawałek brzucha, więc przyozdobiłam go polewą z białej czekolady i wiórkami kokosowymi.




Wielkimi krokami zbliża się ten dzień, kiedy to w białej sukni wypowiem słowa przysięgi małżeńskiej mojemu P. Trochę się stresuję, gdyż nie wszystko zostało załatwione. No dobra, kłamię. Strach mnie oblewa na samą myśl, że to już niedługo, bo nie jestem przekonana, że wszystko będzie jak należy. Temat ślubu i przygotowań wywołuje we mnie stan nerwicowy. P. widząc, że już osiągam swój limit, poprosił rodziców, by nie zaczynali tego tematu z nami.
Ale teraz P. wyjechał i ja zostałam z tym sama.
Staram się być dzielna. Udaję przed sama sobą, że w ogóle mnie ten temat nie stresuje, że jestem wyluzowana. Mam nadzieję, że ludzie mi wierzą.
W środę, w dzień wyjazdu P., zadzwonił do mnie jego tata i powiedział, że ksiądz z parafii, gdzie mamy brać ślub, powiedział, że musimy im jak najszybciej dostarczyć wszelkie dokumenty, by załatwić zezwolenie na ślub. Dokumenty, które dzień wcześniej zanieśliśmy do parafii akademickiej, by nam dopełnili formalności... Dopiero co zdołałam wejść do domu. Nie zdołałam nic zjeść w pracy, gdyż, z racji tego, że niedługo idę na urlop, mam bardzo dużo tematów do domknięcia i nie wyrabiam się z pracą. Pomyślałam sobie, że nie mogę dać znać jak się teraz boję. Powiedziałam tacie P., że jak tylko zjem to się zbiorę i pojadę do proboszcza. Nie zjadłam. Próbowałam się dodzwonić do kancelarii parafii akademickiej. Wybierałam numer z 20 razy. Udało mi się dopiero jak już wyszłam z domu. Rektor mnie uspokoił, zapewnił, że zrobiliśmy wszystko jak należy. Wtem sobie uświadomiłam, że P. zataił fakt, że nie mieszka już z rodzicami i dlatego ksiądz uważa, że jako ich parafianin powinien dopełnić formalności na miejscu. Tramwaj się wlekł niemiłosiernie. Co przystanek obliczałam ile jeszcze zostało do celu. Gdy już dotarłam na miejsce, tata P. na mnie czekał. Uspokoiłam go mówiąc co odkryłam. Tata P. powiedział mi, że P. sam prosił, by nic nie mówić księdzu. Miałam rację, stąd ten mętlik. Gdy proboszcz wyszedł ze mszy, oznajmił mi, że dzwonił do niego rektor z parafii akademickiej i, że już wszystko zostało wyjaśnione. Zdał jedynie pytanie jak długo mieszkamy razem i powiedział, że mamy się zjawić, gdy już dostaniemy licencję. Kamień spadł mi z serca. Podziękowałam i poszłam na stację metra. Tata P. miał wyrzuty, że mnie ściągnął na miejsce, ale go uspokoiłam i powiedziałam, że to nasza sprawa i, że bardzo dziękuję mu za pomoc i wsparcie.
W czwartek, natomiast, zadzwoniłam do B., która poinformowała mnie, o moim wieczorze panieńskim. Mam być obrana wygodnie, na biało.
"Twojej siostry nie będzie."
"Jak to nie będzie?"
"Ma zjazd na uczelni. To dziwne, bo Ja też mam i jakoś nie widzę w tym problemu."
Rozłączyłam się z B. i zadzwoniłam do siostry.
"Nie możesz dołączyć po zajęciach?"
"Nie mogę."
"Czyli nie chcesz przyjść?"
"Odpuść sobie. Nie przyjdę."
Zraniła mnie. Potem sobie pomyślałam, że to głupi żart. Pewnie zrobi mi niespodziankę. Tyle, że to do niej nie podobne... Nigdy nie byłyśmy blisko, ale starałam się nawiązać z nią relacje. Napisałam jej rozpaczliwą wiadomość. Odebrała jako atak na własną osobę. Napisałam więc kolejną. Przeprosiłam, nie chodziło o atak, napisałam, że zależy mi na niej i żeby to przemyślała, bo na naprawę tego co jest między nami nigdy nie jest za późno. Odpowiedziała, że ma swoje życie, a ja swoje i, że mam się z tym pogodzić.
Jak mam się z tym pogodzić? Myślałam, że jesteśmy bliskimi sobie osobami.
Było wino. Były lody. Upiłam wszelkie troski.
Nie mogę tak. Nie mogę być taka słaba. Przygotowuję się do ciąży. Obiecałam sobie, że będę zdrowo jeść, nie stresować się, ćwiczyć, a gdy tylko ktoś mi podkłada nogę to leżę i kwiczę. Czemu jestem taka słaba?
Wczoraj poszłam na zakupy. Mam nowe spodnie, skarpetki, bluzkę, błyskotki, buty. Sporo pieniędzy poszło, ale gdy ubrałam się, tak jak na mój panieński przygotowana, zobaczyłam pewną siebie, młodą, świeżą kobietę.
Tak chcę wyglądać. Taka chcę być.
Tylko, czy dam radę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz