Weekend spędziliśmy na Mazurach w Skarlinie, gdzie zaprosiła nas B. Była siostra P. ze swoim chłopakiem, mąż B. i Kasia, koleżanka B. Większość czasu spędziłam przyjemnie, ale w niedzielę dopadł mnie podły chumor. Nie mogłam zapanować nad nastrojami, a P. tylko pogarszał sprawę. Mówiłam, co mnie boli, a on nie słuchał tych bzdur, tylko się ze mną drażnił, na co ja się rozpłakałam i chciałam by mnie zostawił w spokoju. Nie zrobił tego i nie pomagał. Chciałam być sama. Pobiegłam co sił w nogach do pobliskiego lasu. P. Ciagle dzwonił, ja nie odbierałam, nie dawał mi ani chwili na opanowanie się. Czemu on taki jest? Po jakimś czasie telefon znów dzwonił, tym razem widziedziałam, że ktoś inny z ekipy. Gdy odebrałam dowiedziałam się, że każdy chce już wracać, a Ja wszystkich blokuje. Miałam ochotę trzasnąć telefonem i się ponownie rozpłakać, ale włączyło się moje racjonalne myślenie. Powiedziałam, ze w takim razie już wracam. Po 5-ciu kolejnych minutach, kolejny telefon ponaglający. Teraz to się wkurzyłam. Przecież wracam. Czemu i oni się mnie czepiają? Gdy przybyłam na miejsce, osoba dzwoniąca, na mój widok, powiedziała: "załatwione", a wsród reszty widziałam gniew i irytację skierowaną w moją stronę. Byłam wściekła, zmęczona, chciałam być jak najdalej od tych ludzi. Chciałam się położyć pod kocem, płakać. Chciałam by ktoś usiadł obok mnie i powiedział mi, że mnie rozumie i głaskał mnie po głowie, by dał mi sie wygadać, choć może i moje zarzuty nie były racjonalne. Nikt mnie nie rozumiał, ani nikt nie chciał mnie zrozumieć. Dlaczego? Miałam ich wszystkich za bliskie mi osoby, a żadna z nich nie zapytała się jak się czuję, dlaczego się tak zachowuję, co mnie trapi... Zaufałam i kolejny raz się zawiodłam.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz