Madame Butterfly - Giacomo Puccini

Wczoraj spędziłam miły wieczór w towarzystwie mojego mężczyzny. Poszliśmy do Opery Narodowej na osławioną sztukę Pucciniego "Madame Butterfly".
Jest to tragedia japońska przedstawiona w trzech aktach. Libretto jest dość proste choć wykonane w oryginalnej wersji językowej. Cieszy mnie to gdyż uważam język włoski za bardzo melodyjny i nie potrafiłabym sobie wyobrazić wykonania w języku polskim. Oczywiście ani Ja ani mój P. nie znamy włoskiego toteż napisy wyświetlane nad sceną bardzo ułatwiły nam podziwianie sztuki.
Jest to historia piętnastoletniej gejszy imieniem Cio-Cio-San (zwana również Butterfly), która oddaje swoje serce amerykańskiemu oficerowi Pinkertonowi. Zgodnie z japońskim zwyczajem zawierają oni małżeństwo na 999 lat. Wkrótce potem Pinkerton wraca do Stanów Zjednoczonych mówiąc na pożegnanie małżonce, że wróci "kiedy zakwitną róże, gdy znów zrobi się ciepło, kiedy rudzik uwije gniazdo dla piskląt". Mijają trzy lata, a Butterfly codziennie wypatruje w porcie statku Abraham Lincoln, którym podróżował jej ukochany. Czeka wraz z jego synem. Gdy Pinkerton przybywa do Japonii, z amerykańską żoną, ich jedynym zamiarem jest odebranie dziecka Butterfly. Zrozpaczona matka, godzi się na oddanie syna. Popełnia samobójstwo wbijając sobie prosto w serce, odziedziczony po ojcu, sztylet z wyrytymi słowami "Niechaj z honorem umiera ten, komu los nie pozwolił żyć z honorem".
Operę wyreżyserował, sławny nie tylko w Polsce, Mariusz Treliński. Oglądając spektakl osobiście odczuwałam dramat Cio-Cio-San. Butterfly to kobieta przegrana, ale i dumna aż do ostatniej chwili życia. Muzyka bardzo łatwo wpada w ucho, nawet teraz pisząc tego posta słyszę ją w mojej głowie. Scenografia, choć była minimalistyczna, zrobiła na nas duże wrażenie. Nie było tu cukierkowego różu kwiatów wiśni, ani bogato zdobionych, ciężkich japońskich kimon. Mimo to czułam powiew orientu. Klimat budowała gra barw (intensywnej, krwistej czerwieni, smolistej czerni, czystej bieli, granatu), znakomicie prowadzone światło, również efekty ruchowe (takie jak przesuwanie wielkich parawanów, płynące łodzie i okręt).




Pod spodem uwielbiana przeze mnie aria wykonana w akcie II przez Butterfly. Wyraża nadzieję, że jej długo oczekiwany mąż przybędzie i uratuje ją od biedy, cierpienia i upokorzenia. Kończy się słowami:
"Tak właśnie będzie, przyrzekam.
Porzuć swój strach,
ja wiem, że on wróci, i czekam."


Poniżej zdjęcia Opery Narodowej i Sali Moniuszki, w której odbywał się spektakl.




Największe wrażenie robi sklepienie, które swoim wyglądem przypomina powierzchnię księżyca.

Był to moje drugie w życiu wyjście do Opery Narodowej i drugie w Sali Moniuszki (poprzednio byłam na balecie "Romeo i Julia" Prokofiev'a). Jednak ten  monumentalny wygląd, klasyka i elegancja wywołała na mnie ten sam dreszcz co za pierwszym razem. Magia wieczoru już prysła, ale wspomnienia zostaną jeszcze na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz